Książki

Stara Słaboniowa i Spiekładuchy – Joanna Łańcucka

Czasami nie wiem od czego mam zacząć, ale już dawno nie byłam tak bardzo pewna co muszę powiedzieć na początku.
Ja naprawdę nie spodziewałam się, że książka „Stara Słaboniowa i Spiekładuchy”, a szczególnie jej końcówka tak mnie rozwali na kawałki. Nie pamiętam nawet kiedy zżyłam się z jakąś postacią tak mocno. I w sumie już od jednej trzeciej pozycji wiedziałam co może wywołać u mnie złamane serduszko. Ale tego co się wydarzyło na ostatnich stronach w życiu bym się nie spodziewała. A tym bardziej bym się nie spodziewała, że tak bardzo mnie to poruszy.
Minęły chyba już 3 tygodnie odkąd skończyłam tę książkę, a do dzisiaj i nie byłam w stanie usiąść i na spokojnie napisać nic o tej książce. Jak tylko sobie przypominałam zakończenie, to znów zalewałam się potokiem łez. Nawet teraz, nadal czuję smutek na serduszku, ale absolutnie nie powiem Wam dlaczego, bo nie jestem fanką spoilerów. Ale za to jestem wielką fanką tej książki i już teraz na tym przy długim początku bardzo wam ją polecam.

Kim jest Słaboniowa? Kim są spiekładuchy?

„Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to książka o chyba ostatniej wiedźmie, nie wiem czy w Polsce, ale na pewno na wsi, w której mieszka. Tylko ona jeszcze wierzy, a właściwie wie że dookoła nas żyją diaboły, zmory i inne kikimory. Także tylko ona wie, jak z nimi skutecznie rozprawić się raz na zawsze. A przez jej umiejętności, chociaż niechętnie zawsze znajdzie się ktoś, kto uwierzy jej na słowo i uda się do niej po pomoc.
To dzięki Słaboniowej możemy dowiedzieć się, co należy zrobić po tym, jak złapiemy już zmorę w butelkę. Poznamy właściwości wielu dzikich ziół, o których już praktycznie każdy z nas zapomniał. Spotkamy południcę i dowiemy się co może ona zrobić z kimś, kto zalazł jej za skórę.

Zobaczymy też co to znaczy być dobrym człowiekiem. Bo mimo tego, że młodość Słaboniowej nie była najjaśniejszą kartą w jej życiu, a teraz na starość jest ona krnąbrną staruszką to zawsze wyruszy ona na pomoc sąsiadom, czy poczęstuję ich ziemniakami i z zsiadłym mlekiem. Dodatkowo, staropolski język jakim posługuje się główna bohaterka, a który mi osobiście strasznie kojarzy się z moją babcią, której też czasami wymknie się „na jidz” dodaje całej tej opowieści jakiegoś uroku, a także realności.

Zapraszam do Capówki

I teraz nie wiem czy to skojarzenie z babcią, czy zamiłowanie do słowiańskiej mitologii, a może w ogóle cała ta ciekawa otoczka, oryginalny pomysł i niecodzienne przygody głównej bohaterki sprawiają, że ja kocham Słaboniową i ja chcę jeszcze, i chcę wrócić do Capówki. Tak bardzo, że zastanawiam się czy nie zacząć czytać tej książki jeszcze raz już teraz. A jeśli Wy jeszcze nie znacie Teofilii Słaboniowej, to koniecznie sięgnijcie po książkę Joanny Łańcuckiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *