Saturnin – Jakub Małecki
Z każdą kolejną książką Jakuba Małeckiego dostępną na Storytel przekonuję się o kilku rzeczach. Jego książki są dobre, są piękne, są emocjonalne i są stworzone do słuchania. Kiedy w moich uszach zaczęła płynąć opowieść, której głównym bohaterem był Saturnin, opowieść o jego życiu, problemach, przemyśleniach, rodzinie, zaczęłam się przenosić w całkiem inny świat.
Zabierałam się wtedy za robienie zapiekanki na kolację, ale między jednym akapitem a drugim przystanęłam przy oknie. Zapatrzyłam się wtedy w kołysane wiatrem pożółkłe już drzewo, w niebo niknące za blokiem naprzeciwko, krzyż z wieży z niedalekiego kościoła… I im dalej był mój wzrok, tym dalej ja byłam duchem.
Gdzie był mój duch?
Saturnin ma 30 lat, wiedzie typowe warszawskie życie, podkochuje się w pani z apteki, chciałby przestać jeść słodycze, czasami wspomni mamę, czasami dziadka, czasami czasy, kiedy był zawodowym trójboistą.
Ten ciąg szarego wielkomiejskiego życia przerywa telefon. Dziadek zaginął. Był, był, nagle wyszedł i go nie ma. Saturnin postanawia jak najszybciej pojechać do rodzinnego Kwilna, pomóc w poszukiwaniach. Jednak nie spodziewa się, że oprócz poszukiwań dziadka dane mu będzie podążyć śladami rodzinnych historii i tajemnic.
Tajemnic, do których nikt do tej pory nie miał dostępu, historii, które dziadek skrywał w milczeniu całe swoje życie. Niewypowiedzianych tęsknot, straconych przyjaźni i cierpień własnego ducha.
Co możemy przeżyć podczas podróży do Kwilna?
Jakie tajemnice kryje staw, którego już nie ma? Co stało się z nutriami? Dlaczego dziadek zniknął? I dlaczego Saturnin to Saturnin?
Na te pytania autor udziela nam odpowiedzi w typowy dla siebie sposób – opowiadając emocjami i myślami, wplątując w to uczucia i słowa, które każdy z nas przyjmuje do siebie inaczej. Opowiada tak, że chociaż nigdy nie byłam w Kwilnie. (Ba! Nawet chyba nigdy nie przejeżdżałam przez Kujawy). To czułam, że znam tamtejsze ścieżki i budynki tak, jakbym mieszkała w sąsiedztwie i razem z Saturninem odkrywała historię kogoś mi bliskiego.
Jedno zdanie…
A potem po prawie 4 godzinach, nastąpił koniec. Znów byłam w swojej kawalerce na Gocławku, uświadomiłam sobie, że zapiekanka jest nie zrobiona, za oknem jest już ciemno, ale ja właśnie przesłuchałam kolejną dobrą książkę. Tylko że za chwilę przyszło posłowie. Krótkie, treściwe, dające jeszcze inny kąt widzenia na książkę. Posłowie, po którego ostatnim zdaniu popłakałam się tak, że obudziłam drzemiącego w salonie męża…
Na pewno długo nie zapomnę tej książki, a jeśli Wy nie znacie jeszcze Saturnina, to zachęcam Was do tego spotkania.