„Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga” – Anna Matwiejewa
„Dziwne… Dziwnie pisane… Po co te prywatne wtrącenia? Co to za magia?” Dokładnie takie myśli towarzyszyły mi przez pierwsze części tej książki. Już nawet miałam ją odłożyć z postanowieniem, aby do niej nie wracać, bo szkoda mojego czasu na wywracanie oczami. Jednak tak jak autorkę coś pchało do pisania, tak mnie coś pchnęło do ponownego sięgnięcia po książkę „Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”.
Przełęcz Diatłowa
Już kilka lat temu usłyszałam o Przełęczy Diatłowa, a konkretniej o wschodnim stoku góry Chołatczachl, na którym w tajemniczych okolicznościach, w 1959 roku zginęła grupa 9 turystów. Mimo dużego doświadczenia w takich wyprawach, profesjonalnego przygotowania i kilometrów, które już przeszli, nawet w gorszych warunkach, coś poszło nie tak. Dziś, ponad 60 lat od tragedii nadal nie wiemy co tak naprawdę wydarzyło się na szlaku na szczyt Otorten. Ilu ludzi, tyle teorii – od sił natury, np. lawiny, przez rosyjskie próby atomowe, po UFO. Anna Matwiejewa jest kolejną osobą, która postanowiła poruszyć ten temat i spróbować odkryć prawdę.
Zbiegi okoliczności
Autorka, Anna Matwiejewa, jest również główną bohaterką tej książki. Pewnego dnia dowiaduje się o śmierci swojego sąsiada. Smutek przyćmiewa jednak zdziwienie, gdy jego synowa chce przekazać Annie stos dokumentów dotyczących tragedii na Przełęczy Diatłowa, mówiąc przy tym, że taka była wola jej teścia. Głowna bohaterka planuje przyjąć dokumenty, ale wcale jej do tego nieśpieszno. W tym samym czasie niespotykany przypadek sprawia, że autorka spotyka na swojej drodze Swietę która także chce jej podarować dokumenty… dotyczące tej samej sprawy.
Akta, które dostała Anna miałyby posłużyć jako podstawa do napisania książki, reportażu o Diatłowcach, jednak autorka ma już inne zobowiązania – jest w trakcie pisania innej książki, a w dodatku literatura faktu to nie jej konik. Wtedy w jej otoczeniu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a jeden przeczytany dokument, ciągnie za sobą coraz większą chęć na poznawanie kolejnych tajemnic Uralu.
Dokument czy powieść?
Jak wspomniałam na wstępie, początek książki potężnie nadwyrężył moje oczy – i to nie przez drobny druk, czy inne problemy graficzne – po prostu głowa mnie rozbolała od wywracania nimi. Wiem, że sięgnęłam po dokument fabularyzowany, ale jednak duchy Diatłowców same piszące na komputerze autorki kawałki swojej historii, to już była leciuteńka przesada. Dodatkowo, jak sama autorka mówi o sobie na początku książki – pisze ona raczej romanse – i to było straaasznie widać w fabularyzowanych częściach książki. Styl pisania bardziej jak „drogi pamiętniczku…”. Co ciekawe, części dokumentalne, pisane na podstawie akt, były naprawdę dobre i rzetelne, czytało mi się je z zaciekawieniem i chęcią poznania prawdy… Czyli może… To faktycznie duchy?
Podsumowując
Książkę oceniam na „+”, ale taki lekki, bo historia Diatłowców jest przedstawiona naprawdę ciekawie, gdyby styl pisania wątków fabularno/prywatnych był chociaż odrobinę lepszy „+” byłby dużo większy.