Książki

Prosta sprawa – Wojciech Chmielarz

Kojarzycie te sceny z filmów akcji, kiedy to na głównego bohatera wypada z każdej strony kilkunastu napastników, ale że są to ludzie kulturalni to nie napadają na niego całą zgrają tylko po dżentelmeńsku podchodzą do niego pojedynczo, cierpliwe czekając na swoją dawkę bęcków?
Dokładnie tak się czułam czytając najnowszą książę „Prosta sprawa”, której autorem jest Wojciech Chmielarz

I w sumie w tym krótkim wstępie zawarłam już chyba wszystko na temat tej pozycji. Ale postaram się Wam przedstawić lekki zarys fabuły.

Akcja z domieszką poradnika kickboxingu.

To miała być prosta sprawa – główny bohater przyjeżdża do Jeleniej Góry, w swojej podróży do Kotliny ma tylko jeden cel – chce odwiedzić starego przyjaciela i spłacić dawno zaciągnięty dług. Niestety, Prosty, bo tak zwie się przyjaciel naszego bohatera, prawdopodobnie zniknął. Świadczą o tym otwarte drzwi do jego mieszkania, bałagan w środku i podejrzane typki, które postanawiają napaść na klatce niespodziewanego gościa.

Bohater szybko orientuje się, że To była jakaś grubsza akcja i niczym komputer Deep Blue ogarnia kto, do kogo i dlaczego zadzwonił.

A potem wszystko dzieje się w ultra przyspieszonym tempie – w mieście jest mafia. Mafia działa pod kilkoma różnymi przykrywkami i współpracuje z Czechami. Ale jedna mafia na całą Jelenią Górę, to byłoby za mało, więc są jeszcze cyganie, którzy mają kosę z tymi pierwszymi. Jest też wdowa, która jest pewna, że w tym mieście dzieją się złe rzeczy i najchętniej strzelałaby do wszystkich z obrzyna i kobieta, która od kilku dni siedzi w Oplu Astrze zaparkowanym dokładnie w tym samym miejscu.

I łączy ich jedna sprawa…

…nikt nie wie gdzie jest Prosty. A wszyscy chcieliby wiedzieć.

Z nimi wszystkimi przyjdzie też zmierzyć się naszemu głównemu bohaterowi. Będzie walczył z nimi wszystkimi, raz pojedynczo, raz grupowo, raz z naszykowanym planem, raz totalnie na spontanie. Czasem nawet ze związanymi rękami. A pomiędzy jedną potyczką a drugą, nasz bohater w ramach rozgrzewki uraczy nas opowieściami i swoimi przemyśleniami na temat ludzkiej psychiki, tajników kickboxingu, tajemnic naszego ciała i kilku swoich wspomnień.

 Taki Chuck Norris, Rambo i Ojciec Mateusz w jednym.

I uwierzcie mi, chociaż napisałam tu dużo, to tu nie ma chyba żadnego spojlera – to wszystko przeżyjecie praktycznie na samym początku książki.

Jakby to tu ująć…

Jak sobie tak siedzę i myślę o tym co tu się właśnie wydarzyło, to opisanie tego, to wcale nie jest (nomen omnen) taka prosta sprawa. Wojciech Chmielarz zaserwował nam tutaj kompletnie coś innego, od tego do czego zdążył nas przyzwyczaić. Zbierając do kupy wszystkich tych mafiosów, szyderczy wstęp do tej recenzji oraz opowieści o łokciu i mięśniach nóg, dodając do tego niepokonanego nieznajomego, 383 strony i sam fakt tego że przeczytałam ja w całości w jeden dzień… To nie mam poczucia ze przeczytałam jakąś wybitnie kiepską książkę.

Uświadomienie sobie, że książka ta powstawała na bieżąco w odcinkach, jako lockdownowa inicjatywa oraz oderwanie się od zadawania sobie ciągłych pytań pt. „cooooo?” najbardziej pomogło mi przetłumaczyć sobie, że muszę chyba wziąć tę książkę z przymrużeniem oka i ogarnąć, że bohater pokona wszystkich, jak nie łokciem, to powyłamywanymi nogami od stołu. No i w między czasie walnie jakimś kołczkingowym tekstem. Bo taka ta książka po prostu jest i taka zapewne miała być. I tak jak pisałam wcześniej – to nie jest to do czego przyzwyczaił mnie pan Chmielarz, jednakże jako zagorzała fanka Ojca Mateusza jestem w stanie dobrze się bawić przy takiej fabule.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *