Ewa Przydryga – jedno z moich odkryć 2022
Czy ktoś pamięta jeszcze 2022rok?
A, no ja czasem wracam do niego myślami, bo trafiłam w nim na wiele świetnych pozycji. Odkryłam też wielu autorów, po których książki wcześniej nie miałam sposobności sięgnąć.
Jedną z takich autorek jest Ewa Przydryga i dziś przychodzę do Was z podsumowaniem moich spotkań z jej tytułami. Zawsze fascynuje mnie, kiedy trafiam na kogoś, kogo książki potrafią mnie tak wciągnąć, że kończąc jedną praktycznie natychmiast otwieram kolejną.
Tak było właśnie w tym przypadku.
Szczerze?
Nie miałam w planach żadnego maratonu (jak to sama dla siebie nazwałam) z książkami tej autorki, po prostu już od premiery „Miała umrzeć” pozycja ta „wisiała” na mojej półce w Legimi. A że w pewnym momencie ogarnęłam że to już dwa lata, to może wypadałoby się odkopać z takich zaległości…
Ale jak każdy z nas prawdopodobnie wie, prawdziwy książkoholik nie pozbywa się swojego „stosu hańby” ot tak, po prostu – więc kim byłabym, gdybym tak po prostu usiadła i przeczytała tę zaległą książkę? Zajrzałam na lubimyczytać.pl i zdecydowałam się sięgnąć po poprzednią książkę autorki – i to był dobry krok!
„Bliżej niż myślisz”
Nika – właścicielka pensjonatu budzi się w nocy i na stojącym niedaleko ekranie od monitoringu zauważa, że pod pokojem numer 4 dzieją się dziwne rzeczy. Po pierwsze pojawia się tam mężczyzna, a przecież pokój ten wynajmuje w pojedynkę kobieta. Pierwsza myśl Niki, o tym, że może być to znajomy jej klientki znika, zaraz po tym, jak na monitoringu wyraźnie widać, że nieznajomy wynosi z pokoju kobiece ciało…
Kiedy pół godziny później, do pensjonatu przybywa policja i zastaje idealnie wysprzątany pokój, tak jakby nikt w nim nie mieszkał, a na kamerach nie ma śladu po intruzie policja zaczyna powątpiewać w relację właścicielki pensjonatu. Nika również zaczyna zastanawiać się co tak naprawdę wydarzyło się tej nocy, i decyduje, że tak łatwo się nie podda.
Intrygujący sąsiad, byli mężowie i kochankowie, stalker, influencerki i gwiazdy, przyjaciółka, niezbyt mile widziana matka, haker i niechętna do współpracy policja…
Dużo, oj dużo…
…zarówno się dzieje, jak i przewija postaci, i wątków w tej książce. Można pomyśleć „po co?” „za dużo”. Ale po zakończeniu książki, ma się odczucie, że wszystkie były „po coś”, jeśli nie prowadzą bezpośrednio do rozwiązania zagadki, to przybliżają nam bohaterów, lub po prostu sprawiają, że akcja nie nuży i nie traci tempa. Choć w pewnym momencie można się domyślić „co dalej” to jednak Ewa Przydryga nie daje nam być i tak w 100% pewnym, nawet własnych myśli.
„Miała umrzeć”
„Miała umrzeć” to książka, dzięki której dowiedziałam się o autorce już dwa lata temu. Był to taki czas na bookstagramie, że tytuł ten wyskakiwał nie tylko z każdego zakamarka ekranu, ale człowiek i w lodówce się go spodziewał. Z każdego zakamarka… tylko nie u mnie. Bo ja jak to ja, przeczytałam opinie, pokiwałam głową, ściągnęłam z Legimi na czytnik… I życie potoczyło się dalej.
Na szczęście, Ewa Przydryga „przypomniała mi się” prawie dwa lata później i zdecydowałam się powrócić myślami do tej autorki. Tym razem od myśli o czytaniu, przeszłam szybko do realizacji. A co z tych myśli wynikło?
Ada i Lena… Lena i Ada…
Dwie dziewczyny przeżywające swoją młodość w różnych czasach. Ada, opowiada nam o swoim życiu, przyjaciołach, rodzinie i rozterkach z 1998r.. Lena natomiast wprowadzi nas w swój świat w 2019r.
Ada to zbuntowana nastolatka, której nie ominęły problemy rodzinne, a odskocznią od rozmyślania o swojej skomplikowanej sytuacji są spotkania ze znajomymi, na których młodzi, wymyślają sobie nawzajem niebezpieczne zadania.
Lena to młoda kobieta, wiedząca czego chce, a zarazem trochę pogubiona, wychowana jedynie przez ciotkę, która nigdy nie chciała rozmawiać o tragicznie zmarłych rodzicach dziewczyny. Pewnego dnia dostaje informacje, że ktoś ma informacje o jej przeszłości. Lena postanawia dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest.
Co łączy te dwie historie? Jak wydarzenia sprzed 20 lat splatają się z tymi obecnymi? Czy Lena dotrze do prawdy o swojej rodzinie?
Ciężko było mi się wkręcić w tę historię. Przeskoki czasu na samym początku jakoś mnie zagubiły w fabule, ale Ewa Przydryga tak potrafi zaciekawić czytelnika, że nie odłożyłam książki, tylko postanowiłam wytrwać i zrozumieć „o co tu chodzi”. I nie zawiodłam się. Nie mogę powiedzieć, że „Miała umrzeć” porwała mnie w pewnym momencie tak, że nie byłabym w stanie się od niej oderwać, ale zaciekawiła na tyle, że starałam się sięgać po nią w każdej chwili. Nie przyspieszyła także mojego tętna, jak typowy kryminał czy thriller ale mogę ją na pewno orzec książką dobrą o oryginalnym pomyśle, zarówno na historię jak i prowadzenie fabuły.
„Topieliska”
Pola tego ranka myślała, że gorączka i przeziębienie będzie jej największym zmartwieniem. Jednak kiedy drzemała pokonana przez infekcję ze snu wybudził ją dziwny telefon – pielęgniarka z okolicznej przychodni poinformowała ją, że jej synka nie było dziś na umówionej wizycie. To jednak niemożliwe, przecież Pola sama – osobiście – tego ranka oddelegowała swojego męża do tego zadania. Sama widziała jak Kuba z Jasiem odjeżdżają z parkingu. Dlaczego jeszcze tam nie dojechali? Dlaczego Kuba nie dał jej lub przychodni znać że się spóźnią? I dlaczego teraz nie odbiera telefonu?
Kierowana jakimś dziwnym uczuciem kobieta wsiada w samochód i jedzie szukać rodziny – to właśnie wtedy natrafia na przerażającą scenę. Policyjny dźwig wyławia z rzeki samochód jej męża. Kilka dni później wyłowione zostaje ciało Kuby, ale po Jasiu nie ma śladu.
Pola żegna męża, jednak nie pozwala sobie w pełni na żałobę. Chce dowiedzieć się co było przyczyną tak strasznego wypadku. Kurczowo także trzyma się nadziei na odnalezienie synka. Jej pierwotne śledztwo prowadzi do osób i w miejsca, które Kuba całe życie skrzętnie ukrywał. Jak to możliwe, że tak mało wiedziała o osobie, z którą dzieliła życie?
Którym znakom i osobom Pola może ufać? A które chcą ją tylko zwieść? Kim tak naprawdę był jej mąż? I czy zawsze możemy ufać samym sobie?
Tak wiele pytań się tu namnożyło…
Ja postaram się odpowiedzieć na inne – „czy warto?”. Ano warto! Warto również tak jak ja przetrwać przez początek, który znów (wg. mnie) nie porwał na tyle że od pierwszych firm myślałabym tylko o tej książce. Jednak nauczona doświadczeniem „dałam” autorce się rozkręcić i oczywiście Ewa Przydryga znów mnie nie zawiodła! Chociaż cała akcja i dochodzenie do prawdy były dla mnie… No właśnie nawet nie umiem określić uczuć jakie mi wtedy towarzyszyły…Osobliwe? Nie wiem, no naprawdę nie wiem… Ale w ostatecznym rozrachunku wiem jedno – warto!
A wątek z siostrą? Mistrzostwo. Do dziś siedzi mi to w pamięci – a książkę czytałam jeszcze na początku września!
„Mursz”
Telepało mną co chwilę – to napięcie, ta niepewność… Czy to już? Ta mroczna tajemnica? To zło? Czy właśnie teraz się ujawni? Czy teraz „patrzy” zza rogu? Czytając Mursz czułam jakbym tam była, z bohaterkami, w tym wymarłym lesie, w tej starej, spalonej leśniczówce, w tych ciemnych bunkrach, do których zabrała nas autorka Ewa Przydryga
Polę znamy już z poprzedniej książki Ewy Przydrygi „Topieliska” – ta, podczas pobytu w szpitalu zaprzyjaźnia się z Kasandrą, która niedługo po ich rozdzieleniu wysyła list do naszej głównej bohaterki. List, z którego Pola wyczytuje, że Kasandra może odebrać sobie życie. Kobieta wyjawia także, że zna pewien mroczny sekret.
W książce przeplatają się historie trzech kobiet, powoli łączą się ze sobą, chociaż dzieją się w całkiem innym czasie, a także miejscach, to wszystko i tak prowadzi do Murszu – części kaszubskiego lasu, która nie niesie za sobą chyba żadnych dobrych skojarzeń. To tu zginęła w pożarze nauczycielka, to tu niedawno życie straciła przyjaciółka Kasandry, to tu w powietrzu czuć grozę i mrok.
To tu, Pola będzie starała się odkryć prawdę.
Z każdą kolejną książką autorki staję się jej coraz większą fanką. Ta historia znów mnie wciągnęła – i tym razem stało się tak już od samego początku. Praktycznie od pierwszych stron chciałam wiedzieć więcej i więcej, a Ewa Przydryga umiejętnie i zdawkowo przedstawiała historię bohaterek, historię śledztwa Poli, historię Murszu…
Brawa dla Ewy Przydrygi za stworzenie klimatu, który dusi i przeraża, a jednocześnie pociąga i ciekawi – a to wszystko w jednej książce, którą czyta się prawie jednym tchem!
Jak w przypadku poprzednich książek tej autorki mówiłam że warto – tak teraz mówię po Mursz TRZEBA sięgnąć.
„Nienarodzona”
Żarło, żarło… i pojawił się zgrzyt. Nadszedł czas na 5 już książkę Ewy Przygrygi
Policja miała nadzieję szybko zakończyć sprawę Laury, która będąc zaawansowanej ciąży wypożyczyła kajak i zniknęła. Wszystko wydaje się logiczne – problemy rodzinne, natłok emocji związanych z ciążą, niedawne włamanie do domu… Może jeszcze o czymś najbliżsi nie wiedzieli? Według policji kobieta targnęła się na własne życie, jednak jej siostra, absolutnie nie wierzy w taką wersję zdarzeń i podejmuje własne śledztwo.
Czy kobiecie uda się odkryć prawdę? I czy jest na nią gotowa? Gdzie jest Laura? Czy na pewno żyje? I co stało się wiele lat temu? Z takimi pytaniami przyjdzie się zmierzyć Ninie -siostrze Laury, jak i nam. Razem odbędziemy podróż do przeszłości, do głęboko skrywanych rodzinnych tajemnic, do uczuć tak silnych że będą w stanie nas pchnąć do wszystkiego.
No cóż… Chyba mało zachęcając wstęp mi wyszedł prawda?
Już spieszę z wyjaśnieniem – nadal nie odbieram autorce jej umiejętności literackich, tworzenia zagadek, tajemnic, trzymania czytelnika w napięciu czy konstruowania historii, ale kiedy przeżyjemy już to wszystko to w „Nienarodzonej” nie czeka na nas plot twist. Na końcu czeka nas plot twist z saltem, przyklaśnięciem i fikołkiem – a to wszystko przeczące prawom „fizyki”. No nie wiem, naprawdę nie wiem… Dla mnie po prostu było to tak przekombinowane, że aż nierealne. A przyzwyczaiłam się już, że książki autorki mają bardziej realistyczne fabuły i zakończenia.
Pani Ewo! Nadal pozostaję Pani fanką, jednak „Nienarodzona” wędruje na sam dół mojego maratonowego rankingu.
Ewa Przydryga – czas podsumowań
Od „Bliżej niż myślisz”, przez „Miała umrzeć”, „Topieliska”, „Mursz” i „Nienarodzoną” – niespełna dwa tygodnie „wyjęte z życia” – ale w całkowicie pozytywnym znaczeniu, bo spędzonych z naprawdę dobrymi książkami. O każdej z nich możecie przeczytać w oddzielnym poście poniżej, a teraz chciałabym podsumować ten czas.
Warto?
Prawdopodobnie już to, że (jak już tu kilka razy wspomniałam) praktycznie nie odrywałam się od tych książek mogłoby być dobrą opinią na ich temat, ale chciałabym to trochę rozwinąć.
Po pierwsze taki „maraton” niewątpliwie był możliwy za sprawą stylu autorki i jej umiejętności kreowania fabuły i akcji, która nie nudzi, za każdym razem intryguje i zaskakuje – no bo nie oszukujmy się, nieraz zdarza się trafić na książki jednego twórcy, który wydaje się tylko zmieniać imiona bohaterów i miejsce akcji z dużego miasta na przedmieścia – u autorki absolutnie nie miałam takiego poczucia, a to że co chwilę siedziałam wbita w fotel z szeroko otworzonymi oczami może być poparciem moich słów.
Po drugie ostatnio (na jesień, kiedy to czytałam książki tej autorki też) rzadko zdarza mi się aż tak zatracić w czytanie, żeby odkładając jedną książkę już mieć w ręku drugą, zwłaszcza jeżeli są to książki jednego gatunku, czy twórcy.
A po trzecie mija już 5 miesięcy odkąd zatraciłam się w te książki, a ja wciąż pamiętam zarówno fabuły, jak i bohaterów czy moje ulubione zwroty akcji – a to dla mnie jeden z najważniejszych wyznaczników tego, czy historia była dobra. Bo nie oszukujmy się, nie raz trafiamy na tytuły i autorów, o których zapominamy szybciej niż trwało czytanie ich książek.
Pewnie znalazłoby się i „po czwarte”, i „po piąte”, ale teraz w mojej głowie mam tylko „warto było, po prostu warto” i mam nadzieję, że mi w to po prostu już teraz uwierzycie 😊
A mi pozostaje już chyba tylko obiecać że w końcu nadrobię również „Zatrutkę” i „Motyle i ćmy” i z niecierpliwością będę czekać na kolejne pozycje, które Ewa Przydryga już zapowiada na swoim Instagramie 💚